rękę wojewody, jakby zamierzał ją pocałować. Zresztą zrobiłby to z prawdziwą przyjemnością.
Przez całą godzinę, czekając w korytarzu na przyjęcie u sekretarza Landy, wciąż powtarzał sobie półgłosem:
— Wojewoda! Oto człowiek! Oto dygnitarz!
Pełen był jak najlepszych nadziei. Nie popsuł mu nawet humoru fakt, że po przeszło godzinnem oczekiwaniu dowiedział się od woźnego, że pan sekretarz już dziś, jako po godzinie pierwszej, nikogo nie przyjmie.
Zgłosił się nazajutrz. Tym razem musiał wypełnić karteczkę meldunkową, rodzaj przepustki i w kolejce został wywołany. Landy zanotował sobie adres Murka.
— Czy w magistracie — zapytał — jest pańska ewidencja, curriculum vitae i t. d.?
— Naturalnie.
— No, to dobrze. Ech... znowu pisaniny będzie. Niech pana bogi pokochają, doktorze. Będę musiał nową teczkę założyć dla pańskiej sprawy. I to właściwie nie mam pojęcia, do którego skorowidza ją wciągnąć? To wcale nie należy do naszej kompetencji. Stary nie ma nic lepszego do roboty!...
Murek uśmiechnął się pojednawczo:
— A cóż ja miałem zrobić?
— Czy ja wiem — wzruszył ramionami Landy — skarga do sądu, zabiegi w policji politycznej... Hm... W każdym razie niech pan złoży mi podanie. Przecie musi być jakaś podstawa postępowania. Sprawa nie może zacząć się ot tak, z powietrza. Stary wprowadziłby tu taki chaos, że choć łbem wal o ścianę.
— Więc złożę jeszcze dziś podanie. A czy trzeba ostemplować?
Landy aż podskoczył na fotelu:
— No, oczywiście! I pan jest doktorem praw, byłym
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.