ile miały głębokiego sensu i niewzruszalnej prawdy wtedy, gdy w nie wierzył.
— Pogodzić się? — lękliwie odezwał się Żurko. — I pewnie muszę się pogodzić, bo cóż zrobię?... Ho, gdybym był młody, jak pan, Ho!...
Murek spojrzał nań z nagłem zainteresowaniem i zapytał półgłosem:
— I cóżby wtedy pan zrobił?
— Wtedy?... Oho! Co tam gadać! Nie zastawiłbym swojej krzywdy nikomu na pamiątkę... Pewno! A potem plunąłbym i poszedł w świat! Dla młodego wszędzie miejsce i kawałek chleba się znajdzie. Prawda, stara?
Staruszka westchnęła i machnęła rękami. Murek zapiął palto, wstał i pożegnał się.
Zaraz za drzwiami uderzył go mocnym porywem lodowaty wiatr. Setki drobnych jak pył śnieżynek wdarły się za kołnierz, siekły w twarz, kłuły w oczy. Pochylił się i szybko szedł pod wiatr. Pod nogami śnieg skrzypiał urywanym metalicznym dźwiękiem. Trzeba było przymknąwszy powieki iść prawie naoślep. Ulice były puste. Na rogu Poznańskiej i Leśnej ktoś mu się ukłonił. Odpowiedział sięgnięciem ręki do kapelusza. Przejmujący powiew wtargnął do rękawa i poszedł przez plecy. W gęstej zadymce topniały i rozmazywały się światła latarń. We wnęce koło kościoła czerwona lampka żarzyła się pod figurą, oświetlając stopy posągu i rój czerwonych wirujących dokoła gwiazdek.
Za kościołem skręcił wlewo, otworzył furtkę i zadzwonił na ganku. Wysokie ciężkie drzwi uchyliły się, pokojówka w czarnej sukience i w białym haftowanym fartuszku powitała go jak starego znajomego. Dawniej często bywał u prezydenta, czy służbowo, czy jako gość.
— O, tak dawno pana doktora nie widziałam! — z przymilnym uśmiechem na pucułowatej twarzy zabrała się do zdejmowania palta. — Proszę tylko usiąść na chwilę,
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.