— Bo póki dobrej posady nie znajdę, to się nie ożenię.
Żyd spojrzał nań z zaciekawieniem:
— Jakże, to pan doktór już w magistracie nie pracuje?
— Ano nie.
— Dlaczego?
— Zredukowali mnie. Jestem bezrobotny.
— Ajajaj — pokręcił głową Fajncyn — taka osoba i bezrobotny... Ale pewno nie dziś, to jutro, pan doktór w jakim urzędzie znowu co dostanie?
Murek potrząsnął głową:
— Wszędzie pełno. Trudno bardzo.
Żyd zamyślił się i po dłuższej chwili zapytał:
— Przecież pan zna się na prawie, i na urzędach, i na podatkach, i na rozporządzeniach. Pan mógłby być jak adwokat?
— Nno nie, bo do adwokatury trzeba przejść przez aplikanturę, a pozatem...
— Uj, ja też nie mówię — przerwał Fajncyn — — tylko tak kalkuluję, że jakby pan w jakiej firmie temi rzeczami się zajął, to i zarobek może być... Ja pana powiem: bracia mojej żony, to oni mają wielkie interesy. Oni handlują z lasem. Firma „Polskie drzewo”. To oni kupują na wyrąb, a później przecierają w tartakach i sprzedają, to na Śląsk do kopalni, to zagranicę. Oni oba to wciąż w rozjazdach, a z tem chodzeniem po urzędach, to dla nich nieszczęście. Oni wprawdzie mają swego adwokata, ale taki adwokat to skórę zedrze, a robić mu się nie chce. Jak pan chce, to ja mogę z nimi pogadać.
Murek bardzo podziękował Fajncynowi, lecz nie miał nadziei, by jego projekt został zrealizowany. Nie zaprzestał też starań nad zdobyciem posady. Codziennie wynotowywał z dzienników kilka odpowiednich ogłoszeń i wysyłał oferty. Koszt znaczków pocztowych stał się poważną pozycją w jego budżecie. Odpowiedzi jednakże nie otrzymywał wca-
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.