le, lub nadchodziły takie, które proponowały mu akwizycję i domokrążną sprzedaż. Zawsze jednak żądano kaucji, której przecież złożyć nie mógł.
Pod koniec lutego, Nira wyjechała do Warszawy. Pociąg odchodził o siódmej rano i dlatego złożyło się tak szczęśliwie, że nikt z rodziny jej nie odprowadzał, dzięki czemu Murek do ostatniej chwili mógł być z nią sam na sam.
Nira była w cudownem usposobieniu, rozmowna i wesoła. Raz po raz parskała śmiechem, żartując z pogrzebowej miny narzeczonego i zapewniając go, że pomimo oddalenia będzie mu tak wierna, jak dotychczas.
— Chyba, że poznam w Warszawie jakiegoś maharadżę. Wówczas za siebie nie ręczę i wydam się za niego — śmiała się. — Zresztą mam nadzieję, że pan, panie Franku, przyjmie godność drużby? Prawda?
— Z takich rzeczy nie wolno żartować — cicho powtarzał Murek, lecz w zgiełku podróżnych nawet go nie słyszała.
Dopiero na pożegnanie podała mu swój adres w Warszawie i obiecała obszernie napisać.
Wyskoczył z pociągu już w biegu i długo machał na peronie chusteczką, chociaż wiedział, że Nira przez zamarznięte szyby nie może go widzieć. Wracając do domu, rozważał w myśli, przepowiednie babci Horzeńskiej, która przewidywała, że po miesiącu, czy dwuch wnuczce obrzydnie posada i wróci do swoich.
Przed bramą domu, stał jakiś starszy żyd i rozglądał się. Gdy Murek go mijał, wchodząc do bramy, żyd zapytał:
— Przepraszam pana, czy doktór Murek?
— Tak.
— Ja mam do pana interes. Jestem Lesser, szwagier Fajncyna.
— Aaa — zdziwił się Murek.
— Możemy wstąpić do pana pogadać?
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.