— Zatem? — przynaglił adwokat.
— Dobrze. Gdzie go można znaleźć?
— To rozumiem — zatarł ręce Boczarski. — Więc, on mieszka u ojca, przy Alei Kosynierów 6. Ten duży, czerwony dom. Wie pan?... Drugie piętro. Tylko niech pan nie szuka na drzwiach nazwiska Stawski. Jego ojciec nazywa się jeszcze poprostu Zalcman. Za dwa dni Stawski przyjedzie i wówczas niech pan doń wstąpi. No, a teraz nie ośmielę się pana dłużej zatrzymywać, bo i mnie obiad stygnie.
Stawski bawił w Krakowie i wrócił dopiero po czterech dniach. Murka przyjął z wylewną poufałością.
— W sam czas, kochany panie doktorze. W sam czas. Boczarski wyłożył panu wszystko?
— Nie, bo przecie on z tem nie ma nic wspólnego. Napomknął tylko, że chodzi o biuro emigracyjne.
Stawski wybuchnął śmiechem i klapnął Murka po kolanie, ponieważ zaś miał zawsze spocone ręce, Murek cofnął nogę. Nie cierpiał plam na ubraniu.
— Ten Boczarski to morowy karaluch — śmiał się Stawski. — Jemu się zdaje, że wszyscy wciąż uważają go za świętego. No, ale mówmy o biznesie. Pięć Kościuszek miesięcznie. Dobra pensja?
— Dobra. Ale zależy za co.
— Właściwie zadarmo — przysunął swoje krzesło Stawski. — Pan będziesz, doktorze, dyrektorem Zjednoczenia Organizacyj Kolonizacyjnych. Niezła nazwa, co?
— Więc to nie firma, tylko jakaś instytucja społeczna?
— Właśnie cała sztuka w tem, żeby firmę tak nazwać, żeby wyglądała na społeczną. Firma musi udawać, że prawie bezinteresownie ułatwia emigrantom wyjazd i znalezienie pracy zagranicą. Pojmuje pan?... Musi pozatem dla pociągnięcia klijenteli chłopskiej mieć zabarwienie ludowe. Jak panu na imię.
— Franciszek.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.