Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo nie mam już służby. Pani Rzepecka mnie wydaliła. A i sama poszłabym.
— No, to Karolka nową służbę znajdzie.
Wytarła nos rąbkiem włóczkowego szalika.
— Eee... i szukać nie będę.
— Cóż to, praca Karolce obrzydła?
— Nie to.
— Tylko co?
— A ot, do ojca, do swoich pojadę.
Murek z tych niechętnych odpowiedzi wywnioskował, że musiało coś się stać. Przyjście Karolki sprawiło mu wielką przykrość. Samą swoją obecnością przypominała mu, że postąpił, ba, że postępował źle, że nie był w porządku wobec własnego sumienia. Milczał i nie patrzał na nią. Skoro chce wracać do swoich, niechże wraca, lecz poco go nachodzi? Obecność tej dziewczyny zaczęła go niecierpliwić. Skąd wogóle wyobraziła sobie, że musiała właśnie jego pożegnać.
Tymczasem Karolka bynajmniej nie zabierała się do odejścia. Przysiadła na brzeżku krzesła i rozluźniła węzeł ciepłej chustki wełnianej. Murek, chcąc zabrać się do pakowania, powiedział:
— Ja wiele czasu nie mam. Też wyjeżdżam.
Dziewczyna zaniepokoiła się:
— Wyjeżdża pan. A to dopiero...
— Bo co Karolka chciała?
— Eee... nic. Tak sobie. Tylko jeszcze o radę prosić... Niech pan, broń Boże, nie pomyśli, że ja cośkolwiek. Gdzież tam. Ani mi w głowie. Ja nie taka. Sama chciałam i nikogo nie winuję. Tylko, że teraz nie wiem. Bo, żeby mój ojciec inszy był. Żeby wyrozumienie miał, a to on bardzo na ludzi uważający, co niby powiedzą. A wiadomo, ludzie. Im tylko na język trafić, to już nie popuszczą. Gadaniem gorzej jak psami zaszczują. A ojciec, że to gospodarz i swój ambit ma, to nie ścierpi...