Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Murek nie mógł zorjentować się w tej całej gadaninie, a że przeczuwał coś przykrego, wolał nie dopytywać się.
— Ja nie z żadnemi pretensjami przyszłam — zaczęła znowu Karolka, patrząc w podłogę — ale prosić, czy pan doktór sposobu jakiego nie znajdzie. Bo teraz to jeszcze nic, ale później wiadomo... Każdy pozna, na służbę nikt nie weźmie w niezdrowiu, a ojciec przepędzi... Znam ja go. Przepędzi.
— Co Karolka opowiada? Jakie niezdrowie? — zerwał się z krzesła.
Zaczerwieniła się i powiedziała obojętnie:
— Niby pan nie wie. Spodziewam się.
Chwycił ją za ramiona i potrząsnął:
— Co? Co?...
— Ano tak... Żeby choć ta cholera, moja stara, oddała mi moje zasługi... Ale powiada, że sama nie ma, że pokoje stoją niewynajęte. A ja do jednej znającej baby chodziłam. To chce pięćdziesiąt złotych. Żeby stracić.. Zborgować, nie zborguje. Mówi, że i tak ryzyko dla niej, bo jakby nie udało się, to do więzienia pójdzie... Ja od pana doktora pieniędzy nie chcę, ja nie taka. Ale może pożyczki, czy poręczenie u tej baby...
Wyrzuciła to z siebie jednym tchem i umilkła. Murek przetarł czoło. Spadło to nań nowym, najgorszym, ciężarem i zupełnie oszołomiło. Zaczął chodzić po pokoju, coraz prędzej, coraz nierówniej.
Dziewczyna wodziła za nim spojrzeniem i siedziała nieruchomo. Nagle zatrzymał się przed nią:
— I to moja wina? — zapytał półgłosem.
— Niczyja wina — wzruszyła ramionami — bo to pan chciał, żeby tak było?
— Nie o to chodzi. Ale czy to przezemnie?
— Przecież nie z wiatru — zmarszczyła brwi.
— I może Karolka przysięgnąć, że moje?