Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

pół godziny, może dłużej. Wszedł, usiadł na łóżku i kazał Karolce usiąść naprzeciw.
— Więc będzie tak — powiedział. — Karolka zamieszka tu u państwa Żurków. To bardzo dobrzy i serdeczni ludzie... Serce mają. Na utrzymanie ja będę Karolce przysyłać, ile będzie trzeba. A za kąt w ich izbie Karolka będzie musiała im, starym, posłużyć, wyręczyć. I jeszcze tak ze trzy złote dopłacić. Ja im wszystko powiedziałem. Co tu było robić tajemnicę? Powiedziałem, jak jest prawda. Zgodzili się, a dla Karolki to i lepiej, bo jak pora przyjdzie, to stara się zaopiekuje. Teraz to ja pieniędzy nie mam. Sam jestem bez pracy. Ale zostawię tu swoje rzeczy, to Karolka potrochu będzie je sprzedawać i na kilka miesięcy musi starczyć, a później będę dosyłać.
Słuchała w skupieniu.
— Jak się urodzi — ciągnął — to ja tam swego ojcostwa nie będę się zapierał. — W Bogu nadzieja, że zarobić potrafię na siebie, to i dziecku starczy.
— To pan na siebie biedę napytał — westchnęła Karolka po dłuższej przerwie.
Wzruszył ramionami.
— Pewno, że to nieradość. Ale co robić?... Trzeba. Więc jak, Karolka?
— Aże mi wstyd, ja panu nietylko co, ale i ciężarem.
— Trudno. Więc Karolka zgadza się?
— Jakże mam nie zgodzić się. Tylko teraz jeszcze to, iż mogę pracować. Byle potem państwo chciało mnie przyjąć.
Zapewnił ją, że co do tego, nie może być żadnych obaw. Starym przyda się pomoc, a są uczciwi. Potem otworzył szafkę i komodę. Systematycznie wyjmował wszystko, rozkładając na dwie strony. To zabierał, a tamto jej zostawiał do spieniężenia. Tłomaczył, ile co jest warte, żeby nie dała się handlarzom oszwabić, radził, co sprzedawać najpierw, a co starać się przetrzymać jaknajdłużej.