— Jakbym prędko pracę znalazł — mówił. — To zabiorę, co zostanie, bo przy sprzedawaniu wielka jest strata.
I tak ciężko mu było rozstawać się z temi rzeczami, które stanowiły cały jego wieloletni dorobek. Każdą szanował i utrzymywał we wzorowym stanie. Wprawdzie już od kilku dni liczył się z koniecznością stopniowego wyzbywania się garderoby, gdy postanowił jechać do Warszawy, zamyślał sprzedanie wszystkiego, oprócz najniezbędniejszych przedmiotów. Nie przewidywał wszakże, że wyzbędzie się ich zadarmo.
Pocieszał się tylko tem, że spełnia swój obowiązek, że bierze na siebie słuszną karę za lekkomyślną winę, że czyn jego jest dobry, nieprzymuszony, a że wierzył w to, iż dobro posiane daje stokrotny plon, wzrosła w nim nadzieja pomyślniejszej przyszłości.
— Komu Bóg daje obowiązki, — myślał, — temu daje też możność ich wypełnienia.
Dochodziła już dziewiąta, gdy skończył i powiedział:
— No, Karolka może już iść, a jutro przed szóstą rano, proszę wstąpić, żeby to, co zostawiam, ułożyć i zostawić na przechowanie u Żurków. Ja o siódmej jadę.
— Kolację jeszcze panu przyrządzę — rzekła dziewczyna, i nie czekając na zgodę, zabrała się do rozpalania spirytusowej maszynki.
Bułki, trochę kiełbasy i herbata do której kazał i Karolce usiąść, nie zabrały wiele czasu. Dziewczyna jednak nie zabierała się do wyjścia. Posłała łóżko i stanęła pod piecem.
— Na co Karolka jeszcze czeka? — zapytał.
— Ja?... Na nic.
— No, to dowidzenia. Do jutra.
Zdjął marynarkę, i zaczął odwiązywać krawat. Dziewczyna nie ruszyła się z miejsca.
— Czemu Karolka nie idzie! — zdziwił się.
Znowu nic nie odpowiedziała.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.