Pani Bożyńska spojrzała na siostrzenicę podejrzliwie i wypuszczając nosem kłęby dymu, powiedziała bez nacisku:
— Nie chciałabym cię martwić, droga Niro, ale o tym panu Junoszycu, słyszałam bardzo rozmaite zdania.
Nira podniosła brwi:
— Rozmaite?... Zatem i dodatnie. Cóż, kochana ciociu, to już dobrze. Ludzie o nikim życzliwie nie mówią.
— Tak, kochanie. Jednak dobrze jest wiedzieć przynajmniej coś o człowieku, którego się przyjmuje. Sama rozumiesz, że żadnej z moich przyjaciółek nie wystarczy mgliste określenie: „pan, który robi interesy”. Nazwisko ma przyzwoite, ale na Podolu, o którem wspominał, nikt Junoszyców nie zna.
Nira znowu zerknęła na zegarek i wstała zniecierpliwiona.
— Ach, ciociu, więc poproś go o przedstawienie dowodów osobistych. Powtarzam ci, że u nas przyjmowany był w najlepszych domach. Sama zresztą powiedziałaś, że jest „bardzo dobrze”.
— Nie zaprzeczam.
— A i tu, w Warszawie, nie brak mu stosunków, pierwszorzędnych stosunków. Zresztą, czyż się wprasza do domu cioci?... Jeżeli się nie podoba...
— Nie podoba mi się — przerwała pani Bożyńska — ta żarliwość, z jaką go bronisz.
— Bynajmniej nie żarliwość. Poprostu jestem zdenerwowana. Miał być przed ósmą, a już jest kwadrans po!... Obawiam się, że... przeciąga mu się ta konferencja.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ III