Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oszalałaś naprawdę — odpowiedział gniewnie. — Djabli wiedzą, co tobie może strzelić do głowy!
— A cóż ja zrobiłam? — przestraszyła się.
— Jesteś paradna. Mobilizujesz całą Warszawę. Dzwonisz do wszystkich moich znajomych, podnosisz alarm, narażasz mnie na śmieszność. I wtedy, kiedy ja nie mogę pokazać się we własnem mieszkaniu, bo zależy mi na tem, by myślano, że jeszcze nie wróciłem z Wiednia...
— Koki! Przepraszam, bardzo przepraszam — przytuliła się doń Nira — ale ja tak strasznie, tak strasznie tęskniłam...
— Więc tęsknij na zdrowie, tylko do ciężkiego djabła nie psuj mi moich interesów! Jeżeli.... Jeżeli tak dalej będzie mi nie szło, gotów jestem uwierzyć, że tego pecha, to ty mi przynosisz.
— Koki! — jęknęła.
— Wysiadaj — odburknął.
Taksówka stała przed małym hotelikiem przy ulicy Skośnej. Duży brudny pokój na pierwszem piętrze, pomimo otwartych okien dusił zapachem stęchlizny. W sąsiednim numerze jakaś kobieta wybuchała paroksyzmami kaszlu, w przerwach obrzucając kogoś przekleństwami. Na stoliku rozłożony był papier z resztkami bułek i szynki. Pusta butelka od koniaku, druga do połowy wypróżniona i trzy kieliszki były świadectwem niedawno skończonej przekąski. Na łóżku leżała wspaniała waliza z krokodylowej skóry, na nocnej szafce takiż neseser.
— Musiałeś tu się zatrzymać? — ze zdumieniem zapytała Nira.
— Przecież nie zrobiłem tego dla przyjemności.
— A tam, na Szucha?
— Tam czeka na mnie ten amerykański idjota. Zaśmieci mi całą garsonjerę. Co noc wraca urżnięty w sztok i rzyga na moje dywany. Jeżeli do wtorku nie uzyskam zezwolenia