Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— A co sobie o mnie myślą — mawiał Junoszyc — to mam w nosie.
Stolik, przy którym siedli natychmiast, został otoczony przez nadskakującą służbę. Wiedzieli, że będą drogie napoje i dania, że kapnie suty napiwek. Na reprezentacje Junoszyc nie żałował pieniędzy.
— Ludzie muszą wiedzieć, że się komuś powodzi — twierdził, — jeżeli mają go szanować.
Przy kawie zapalił cygaro i, przyjrzawszy się Nirze, powiedział:
— To dobrze, że wyglądasz tak... skromnie. Niech wiedzą, że bywam z kobietą z towarzystwa. Jednak przydałoby ci się jakieś futro. Skończę z tym amerykańskim durniem i kupię ci coś ładnego.
Przecie wiedziała, że on sam o tem pomyśli! Jakże mogła go nie kochać!
Do stolika przysiadł się jakiś chudy blondyn w binoklach. Junoszyc przedstawił go półgębkiem i z tego wywnioskowała, że to ktoś podrzędny, tembardziej, że podczas rozmowy nie wymienił też jej nazwiska, co robił chętnie, ilekroć zależało mu na danym człowieku. Z reguły przechodzili przy obcych na pan i pani. Blondyn mówił o jakimś zakwestjonowanym zapisie hipotecznym, o kaucji w związku z dostawami i prosił Junoszyca o zainteresowanie się temi sprawami. Do podobnych rozmów Nira była przyzwyczajona. Ilekroć znaleźli się w kawiarni, czy restauracji, zawsze ktoś się przysiadał do stolika, lub odwoływano Junoszyca do telefonu.
W trakcie rozmowy padło kilka nazwisk, a po jednem z nich Junoszyc zwrócił się do Niry:
— Czy w domu pani ciotki nie bywa prezes Holbein?
— Nie... Chyba nie. Jak on wygląda?
— Bardzo gruby, sepleni i nosi okulary.
— Nie. Napewno nie znam — potrząsnęła głową Nira.