papierosa. W świetle następnej latarni mignęło jego jasne ubranie. Już zaczęła go tracić z oczu.
Ogarnęło ją nagle nieludzkie przerażenie. Zrozumiała, że traci go na zawsze, że nigdy nie usłyszy jego głosu, nigdy nie będzie mogła oprzeć głowy o jego ramię, że oto tam w mroku niknie jej szczęście, którego niczem nie da się okupić...
Zaczęła biec. Coraz szybciej, coraz szybciej... Nogi były jakby drewniane, nie czuła pod niemi chodnika, pędziła w jakiejś próżni, w której tupot jej biegu zdawał się ją doganiać echem panicznej ucieczki przed tem, co się stało, przed bólem i rozpaczą.
Dopadła go przed bramą. Spazmatycznie, kurczowo chwyciła za rękę i przycisnęła ją do piersi, rozdygotanej łomotem serca. Nie wyrwał ręki i nie powiedział słowa. Pokornie wchodziła za nim na schody, czekała, aż drzwi otworzy, i wsunęła się za nim. Napróżno jednak szukała jego wzroku. Zatrzasnął drzwi, powoli ściągał rękawiczki, powiesił kapelusz, zapalił w gabinecie światło i zaciągnął story.
Wtedy dopiero stanął przed nią.
— Więc co? — zapytał przesadnie łagodnym tonem. — Więc co, panienko?... Chciałaś się mścić?... Mścić?...
Nieprzytomna ze strachu i ze szczęścia, wyrzucała z siebie najpokorniejsze słowa, błagania, przeprosiny, łkania. Usiłowała zarzucić mu ręce na szyję, lecz on z całej siły odepchnął ją od siebie. Cztery, czy pięć kroków i nogi zawadziły o dywan, całym ciężarem uderzyła o krzesło i upadła wraz z niem na podłogę.
Junoszyc poderwał ją z ziemi:
— Mścić się?... — pytał straszliwym szeptem przez zaciśnięte zęby. — Na mnie się mścić?... Może zadenuncjować? Co?... Ty... suko!
Zwinęła się z bólu, lecz on, jak kleszczami, trzymał ją oburącz za ramiona.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.