Przez lewy policzek biegła nabrzmiała szrama, pod okiem i koło ust były dwie mniejsze ranki, jednak powierzchowne i niebolesne. Zato ręce, ramiona i biodro, pokryte wielkiemi sińcami, dokuczały bardzo.
Obudziła się popołudniu. Ciotki nie było, ani Miki. Zato przyjechał Wojtek. Nałożyła szlafroczek i wyszła doń do buduaru. Wojtek wiedział już od matki o „katastrofie pod Łowiczem” i był tem widocznie przejęty.
— Twój narzeczony jest zbyt lekkomyślny, Niro — powiedział. — Gdybym ja miał taką dziewczynę, nosiłbym ją w pudełeczku, owiniętą w watę.
— Nie jestem ze szkła — zaśmiała się.
— Przecie nie tylko szkło tak się pielęgnuję. Naprzykład kwiaty... Jakiś rzadki storczyk. Tak, ty mi właśnie przypominasz jakiś egzotyczny kwiat. Nie cieplarniany, lecz wyrosły bujnie i dziko gdzieś wśród ljan, w dziewiczej puszczy...
Patrzał na końce swoich palców i mówił jakby do siebie.
— Każdy człowiek przypomina jakieś zwierzę, czy roślinę. A ty właśnie storczyk. Masz w sobie przepych i dzikość, ale i świeżość. Znać po tobie, że nie dotknęła cię nigdy chciwa ręka. To zabawne, ale przysiągłbym, że to samo musi odczuwać każdy mężczyzna, i to onieśmiela. Założyłbym się... Ale nie uważaj tego za wtrącanie się w twoje intymne sprawy... Założyłbym się, że nawet twój narzeczony nigdy cię nie pocałował...
Nira zaśmiała się. Ten Wojtek był paradny. W pierwszej chwili bała się, że z niej drwi. Mówił jednak serjo.
— To prawda — powiedziała.
— A widzisz!... Nie stawiałem sobie nigdy za punkt honoru zbliżanie się do wielu kobiet, ale chyba jestem dobrym psychologiem.
— Tego ci odmówić niepodobna — przyznała z powagą. — Tylko jakiż dla mnie zysk z tego pietyzmu? Napewno wolałabym pocałunki, niż szramy na twarzy i sińce.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.