— Jak on mnie zna — myślała z zachwytem i z tym rozkosznym strachem, z którym zawsze słuchała jego brutalnych gróźb.
Tym razem burza nie rozpętała się nadobre: siedzieli na dancingu do późna, a wczesnym rankiem Junoszyc wyjechał do Gdańska. Często jednak drobne scysje między nimi nabrzmiewały do rozmiarów groźnych. Dochodziło do gwałtownych scen, do spięć i wyładowań, po których świat był, jak las po przejściu nawałnicy, wilgotny od łez deszczu, pełen drobnych spustoszeń i pokaleczonych gałęzi, lecz bogatszy świeżością, jaskrawszy słońcem i zielenią, nalany sokami nowego życia, bujnego i nasilonego.
Dlatego Nira, chociaż bała się tych huraganów, nie starała się nigdy uciekać przed niemi. Może pożądała ich nawet. Nie tylko w świadomości szczęścia, które po nich nastąpi, lecz i dla nich samych. Lubiła niebezpieczeństwo. Podniecało ją, napinało jej nerwy, dawało intensywny smak gwałtownej powszedniości codziennej. A właśnie taki mężczyzna, jak Junoszyc, był nieustającem niebezpieczeństwem. Milczał, a zdawało się, że głos jego odezwie się groźnym pomrukiem, uśmiechał się, a spod uśmiechu w każdej chwili mógł błysnąć gniew, głaskał, a nigdy nie było wiadome, czy jego palce nie zacisną się gwałtownym skurczem.
Gdy wyjeżdżał i nie widywała go po kilka dni, nieraz leżąc w swoim pokoju, przywoływała wyobraźnią jego nastroje, słowa, mimikę. Przecież „znała” go, a jednak była w tem jakaś zasadnicza luka, bo nigdy przewidzieć nie mogła, jak w tym, czy innym wypadku postąpi.
W domu pani Bożyńskiej bywał teraz częściej. Ciotka Stefa pogodziła się z jego „niewyraźną” pozycją społeczną. Grywał w bridża, bawił panie. Na Nirę z reguły jak najmniej zwracał uwagi, ograniczając się do kilku głośnych szarmanckich komplimentów, któremi umiejętnie podkre-
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.