Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

czas dopatrywała się w kuzynce wyrafinowanej obłudnicy, świętoszki, sprytnie ukrywającej swoje grzechy. W gruncie rzeczy, skąd można było wiedzieć, co Mika robiła całemi dniami na mieście, wychodząc z kasetą lub ze szkicownikiem?... Wprawdzie wciąż rosły stosy jej obrazków, ale ich treść świadczyła o zupełnie dziwacznych upodobaniach autorki. Przeważały tu widoczki z ubogich dzielnic, wykrzywione płoty, brudne kramiki, grupki uliczników, stragany zawalone rupieciami, chabety w zniszczonych dorożkach, sylwetki wszelkich obdartusów, słowem całe to świństwo, do którego Nira czuła wrodzony wstręt, to śmietnisko życia, o którem nie chciałaby wogóle nic wiedzieć.
Któregoś dnia Mika powiedziała przy obiedzie:
— Widziałam dziś kogoś, łudząco podobnego do twego narzeczonego.
— Ach — poruszyła kącikami ust Nira. — Nie odznacza się on zbyt oryginalną powierzchownością.
— Nie zupełną masz rację. Zresztą tylko w pierwszej chwili odniosłam takie wrażenie, a pana Murka widziałam tylko raz.
— I któż to był?
— Nie wiem. Jakiś tragarz. Ładował worki z mąką na ciężarowy samochód.
Nira wzruszyła ramionami:
— W każdym razie dziękuję ci za komplement.
— Za co? — zdziwiła się Mika.
— No, za porównanie mego narzeczonego do tragarza.
Mika nic nie odpowiedziała, tylko jej różowe, niemal przeźroczyste palce poruszyły się leciutkim gestem zniecierpliwienia. Nira spojrzała na jej ręce. Nigdy i u nikogo tak pięknych nie widziała. Ich linja, karnacja, wyraz miały w sobie coś urzekającego. Zazdrościła jej tych rąk.
— Zresztą — powiedziała — dziwię się, że ty, artystka,