swego pokoju, gdzie były porozkładane suknie, narzutki bielizna.
— Tak tu wygląda, jakby się pani pakowała? — spytał z niepokojem.
— Zgadł pan, panie Franku.
— Pani wyjeżdża? — głos jego zabrzmiał prawie tragicznie.
Zaśmiała się:
— Cóż pan taki przerażony?
— Nie spodziewałem się.
— Wyjeżdżam za kilka dni.
— Do rodziców?
— O, nie! Jadę zagranicę.
— Zagranicę? — zdziwił się. — A posada?... Przecie urlop pani wypada dopiero w grudniu.
— Ach, urlop — wzruszyła ramionami. — Dadzą mi wcześniej, albo zupełnie zrezygnuję z posady.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem:
— Jakto sama pani zrezygnuje?
— No, pewno. Cóż wielkiego taka posada?
— To lekkomyślnie — odezwał się po pauzie łagodnym tonem. — Dziś czasy są bardzo ciężkie. O posadę trudno. Gdy się ma coś w ręku, nie należy tego wypuszczać.
— Pan zdaje się nie rozumieć, że jedna podróż zagranicę daje człowiekowi więcej, niż sto posad. Czy pan naprawdę sądzi, że ja jestem stworzona do pracy?...
Murek nic nie odpowiedział.
— Pan nie rozumie: — Wiedeń, Neapol, Paryż, Nicea... Luksusowe hotele, wytworne otoczenie...
— Owszem — zgodził się. — Zapewne, że to daje pewną satysfakcję. Może nawet dużą. Ależ też i kosztuje.
Niedbale poruszyła ręką:
— Ach, to już mnie nie obchodzi.
— Jakto?
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.