Przeprosiła Murka i wyszła.
— Gdzie jest pan Wojciech?
— W przedpokoju. Nawet płaszcza nie chce zdjąć.
Rzeczywiście, stał w płaszczu i z walizką w ręku.
— Jak z ojcem? — zapytał, nie witając się.
— Co z ojcem? — szeroko otworzyła oczy.
— No, czy żyje?
— Nic nie rozumiem! — przeraziła się.
— Jakto? Nie wiesz? Mika zatelefonowała do mnie, że strzelał do siebie.
— Jezus! Marja! — krzyknęła za plecami Niry służąca.
— Wojtek! Co ty mówisz! Ja o niczem nie wiem! Wróciłam do domu i nikogo nie zastałam. Czy to możliwe?
— Trzeba telefonować do Mierzejewa do matki. Zajmij się tem, Niro. Ja jadę na Wspólną.
— Do cioci już podobno Mika wysłała depeszę.
— Tak, tak, paniczu, Józef poleciał na telegraf. Będzie za dwie godziny! Boże, Jezusieńku — lamentowała Marcinowa.
— No, to dowidzenia — pośpiesznie rzucił Wojciech i wybiegł.
Nira oparła się o ścianę:
— A to miła historja.
Jej myśl z niepokojem krążyła koło jednego: czy zamach samobójczy wuja Bożyńskiego nie pokrzyżuje planów jej wyjazdu?...
— Też stary warjat! — powiedziała z irytacją
Zajęła się przedewszystkiem wyprawieniem Murka. Nie wspomniała mu, ma się rozumieć, o wypadku. Zbyła pierwszym lepszym pretekstem i zamknęła za nim drzwi. Ponieważ nie chciała więcej z nim się widzieć przed wyjazdem, zrobiła mu małe ustępstwo, pozwalając pocałować się w policzek.
Zaczął dzwonić telefon. Różni znajomi, dalsi krewni,
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.