gów, a wiecie dobrze, że jedynem źródłem naszego utrzymania była renta, którą mi wypłacał.
— Nie zarabiam dużo — odezwał się Wojtek — ale... ale musi to dla nas wszystkich wystarczyć.
Pani Bożyńska uśmiechnęła się z politowaniem:
— Dziękuję ci za jałmużnę.
— To mój obowiązek — odpowiedział twardo.
— To absurd, mój drogi.
— Nie myślę. Oczywiście, mama i wy będziecie musiały zmienić sposób swego życia, bardzo poważnie skurczyć wydatki. Mam kolegów, którzy utrzymują z takich poborów, jak moje, większe rodziny.
— Więc życie w małem miasteczku z oficerskiej pensyjki? — zapytała pani Bożyńska. — Nie, mój drogi! Sam nie zdajesz sobie sprawy z sensu swojej rodzinnej... filantropji.
— Owszem. Wiem, co proponuję.
— Ale nie wiesz, że to do reszty zwiąże tobie życie.
— Godzę się z tem.
— Ale ja się nie godzę. Ani twoje siostry.
— To już wasza rzecz — zniecierpliwił się. — W każdym razie nie cofam tego, co powiedziałem.
Pani Bożyńska westchnęła:
— Cenię twój charakter.
Mika wstała i serdecznie ucałowała brata:
— Dziękuję ci, Wojtku. Rzeczywiście, powinieneś wziąć do siebie mamę. Ja sobie dam radę. Będę pracować.
— Sprzedawać może te obrazki? — zapytała pani Bożyńska.
— A chociażby.
— Nie łudź się, że z tego wyżyjesz.
— Więc wezmę jakąś posadę.
Krysia dodała:
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.