— Więc przyjdę na dworzec. Można?
— Proszę, jeżeli pan chce, ale to niepotrzebne. Nie lubię pożegnań.
Wieczór był upalny i Nirze przyszło na myśl, że jutro w samochodzie może być gorąco. Że też wcześniej nie pomyślała o kupieniu jakichś owoców. Koki lubi banany i świeże figi. Wogóle słodycze. Po drodze nie dostaną dobrych. Mijali właśnie dużą owocarnię.
— Wejdźmy na chwilę — powiedziała. — Muszę sobie na drogę kupić trochę owoców.
Wzięła banany, gruszki, świeże figi, wspaniałe, soczyste śliwki, morele i kilka tabliczek czekolady.
— Razem dwadzieścia złotych trzydzieści pięć groszy — powiedziała sklepowa. — Czy państwo każą odesłać? To będzie duża paczka.
— Nie, nie. Zabierzemy sami — odpowiedziała Nira. — Chyba pan to udźwignie, panie Franciszku?
— O, drobiazg — zaśmiał się.
Nira zbliżyła się do kasy i otworzyła torebkę: — Nie miała tam ani grosza. Widocznie portmonetkę zapomniała w domu.
— Co za roztargnienie — zawołała. — Nie zabrałam pieniędzy. Jeżeli panu nie zrobi to różnicy...
Murek zaczerwienił się:
— Ależ z przyjemnością... Żadnej różnicy!
— Aha! — Nira zwróciła się do sklepowej. — Zapomniałam jeszcze o daktylach.
— Na wagę pani każe, czy takie pudełko?
— Tak, pudełko.
— Trzy pięćdziesiąt, proszę pani.
Murek zabawnie macał się po kieszeniach i układał na marmurowej tafli przy kasie kupki niklowych monet:
— Zdaje się, że dobrze — zapytał kasjerki — dwadzieścia trzy złote osiemdziesiąt pięć groszy.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.