Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co?
— Tak. Mam dziecko. Przed dwoma tygodniami przyszło na świat... Jedna chwila zapomnienia i...
Nira obrzuciła spojrzeniem jego nagle zgarbioną postać, tragiczny wyraz twarzy, nieco wymięty kapelusz i nie mogła wytrzymać: wybuchła długim, beztroskim śmiechem. Było coś tak zabawnego w tej sytuacji, w tem wyrażeniu i w znaczeniu, jakie on do tego przywiązywał, że dopiero po dłuższej chwili zdobyła się na pytanie:
— I któż jest szczęśliwą matką?
— Ach — machnął ręką. — Zwykła dziewczyna z ludu... Służąca...
— A to wspaniała historja! Nie posądzałam pana o taką... przedsiębiorczość. Pyszne! Cóż?... Winszuję.
Musiała zużyć sporo argumentów, by go przekonać, że nie czuje doń żalu ani o sam grzech, ani o jego skutki. Murek rozczulił się i dziękował jej ze łzami w oczach za przebaczenie.
— O ile mi teraz będzie lżej — powtarzał.
Było już jednak późno. Na pożegnanie wycałował jej ręce. Potem przy świetle latarni zanotował raz jeszcze swój adres, pod który Nira z zagranicy obiecała napisać. Na szczęście nie wspomniał już więcej o przyjściu na dworzec.
Wchodząc na schody Nira śmiała się szczerze i wesoło. Bawiła się myślą, jak całą tę kapitalną historję opowie jutro Junoszycowi i jaką oboje będą mieli z tego zabawę.