Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

— A nasz.
— Takiego prawa niema i odczepcie się panowie — odpowiedział bez obawy, obliczając, że z łatwością obroni się przed takimi chudziakami.
— Mówię panu: fora ze dwora! Żeby jutro tu pańskiego śladu nie było. Ani tu, ani na placu Krasińskich, ani nigdzie.
— To wy się wynoście!
— Nie tacy tu już zęby zbierali! — groźnie dorzucił drugi.
— To i wy pozbieracie — zaśmiał się Murek.
— Zobaczymy!
— A zobaczymy! — krzyknął za nimi.
Nazajutrz do południa, mimo, że załatwił dwóch interesantów, a wczorajsi przeciwnicy kręcili się, jak zwykle, w pobliżu, nie zaczepiali go wcale. Koło pierwszej podszedł do Murka jakiś jegomość, z wyglądu sklepikarz podwarszawski i zapytał:
— To pan pisze podania?
— Ja, a o co panu chodzi?
— Trzeba mi napisać o wstrzymanie egzekucji, a jak, to już pan będziesz wiedział. Sprawa długa, pójdziem, to po kufelku piwa wypijem i akuratnie opowiem.
Murek zgodził się. Najczęściej na pisanie wchodził z klijentami do pobliskiej cukierni, lub do kawiarenki na Podwalu. Tam też poszedł z tym sklepikarzem. W pierwszej salce siedziało pięciu, czy sześciu mężczyzn, w drugim zaś pokoiku, od podwórza, nie było nikogo. Siedli, panienka przyniosła butelkę jasnego i szklanki. Zanim jednak Murek zdążył dopić swojej, a sklepikarz zaczął opowiadać, owi ludzie z pierwszej salki weszli i zamknęli za sobą drzwi.
Murek zapóźno zorjentował się, że został wciągnięty w zasadzkę. Wysoko położone okienko w grubym murze i tak nie przydałoby się na nic, bo było zakratowane.