Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

Murek bynajmniej nie pogodził się z panującemi zasadami bytowania. Nie czuł się członkiem tego społeczeństwa, lecz przypadkowym rozbitkiem, wyrzuconym przez fale na obcy brzeg. Dość jednak miał zmysłu rzeczywistości i poczucia własnej słabości, by próbować apostolstwa. Starał się raczej upodobnić do otoczenia, na które los go skazał, chciał przetrwać. Nie rezygnując z własnego światopoglądu, skorygował jedynie niektóre dawne swe, zbyt powierzchowne sądy o tych ludziach. Nie mógł ich usprawiedliwić. Nawet wtedy, gdy brał pod uwagę tysiące fatalnych okoliczności, które ich zmarnowały. Głód, nędza, alkoholizm rodziców, bagno wychowania, atmosfera rynsztoków, ekskluzywizm warstw wyższych i często tępy rygoryzm władz publicznych.
Nie mógł im przebaczyć braku aspiracji, braku woli i pragnienia przejścia do wyższego poziomu. To była cała ich wina.
I właśnie może dlatego dla takiego oczajduszy, do takiego draba spod ciemnej gwiazdy, do takiego cwaniaka, jak Cipak, żywił rodzaj prawdziwej sympatji. Cipak lubił marzyć, a jego marzenia zawsze sięgały poza sprawy powszednie życia bieżącego. Czasem, po paru kieliszkach, zaczynał opowiadać jakimby to był innym człowiekiem, gdyby się ożenił, miał dzieci, posyłał je do szkół, a sam „fachem przyzwoitem” się zajmował. Naprzykład, być motorniczym w tramwajach, albo inkasentem w elektrowni. Byt spokojny, ludzie z szacunkiem. Przyjdzie święto, w mieszkaniu czyściutko, gramofon, albo i radjo gra, goście przychodzą, koledzy z pracy.
A już coś innego, gdyby został sędzią. O, wtedy wiedziałby, co w kim siedzi. I nikogo na uwięzienie nie skazałby. Bo i co więzienie? Tam nikt się jeszcze nie poprawił, a każdy złego się nauczył. Dlatego za pierwszą winę nie byłoby żadnej kary. Ot, pogadać z facetem, wytłomaczyć, dla przy-