— Panie prezesie, czy naprawdę...
— Doktorze. Prima charitas ab ego. Ja i tak mam dość wrogów. Niech pan jeszcze poszuka w pamięci...
Murkowi przyszła genjalna myśl:
— Więc może, panie prezesie, przyjmie mnie pan prezes na jakąbądź posadę. Jakąbądź. Niech pensja będzie najmniejsza, a każdą pracę wykonam sumiennie...
Dygnitarz namyślił się i kiwnął głową:
— Dobrze. To jest możliwe. Niech się pan zgłosi za tydzień.
Murek wychodził rozpromieniony. Wstąpił nawet do państwa Gubińskich na Piwnej, by zapytać, czy pokoik, ktory kiedyś oglądał, jest nadal do wynajęcia. Pokoik był wolny i pan Gubiński obiecał jeszcze tydzień z nim poczekać. Okazało się jednak, że Murkowi nie było sądzone tam zamieszkać.
Gdy w wyznaczonym dniu zgłosił się w B. K. U. S., prezes zwrócił mu jego podanie:
— Żałuję bardzo — powiedział — ale nie mogę pana zaangażować do wydziału prawnego wbrew woli naczelnika tego wydziału. Nie prowadziłoby to do niczego, a pan Rządkowski stanowczo oparł się zaangażowaniu pana. Pan rozumie, że nie mogę narzucać mu nikogo.
— Ale dlaczego ten pan?...
Prezes przerwał machnięciem ręki:
— Uważa za kłopotliwe dla siebie posiadanie podwładnego z tytułem doktorskim. I rzeczywiście, tam potrzebny jest zwykły kancelista. Żałuję bardzo i dowidzenia.
Murek tego dnia do wieczora błąkał się po mieście bezczynnie. Nie czuł nawet głodu. Uśpiona w nim dotychczas i narkotyzowana codziennemi nadziejami rozpacz wybuchła z całą siłą.
— To już koniec — powtarzał głośno — już koniec.
Dotychczas starał się nie myśleć o swojem dojutrkowa-
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.