Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co tam pani rozumie! — uciął lekceważąco.
— Pan nie jest, widzę, rozmowny — nie ustępowała.
— Zato pani jest zanadto rozmowna — powiedział strofującym tonem. — Czy pani tak z każdym spotkanym obdartusem zaczyna gadanie?
— Nie z każdym.
— No, to i chwała Bogu. Bo jeszcze pani kiedy tak wpadnie, że proszę siadać.
Zaśmiała się:
— Kiedy ja się wcale nie boję.
— Bo pani jest naiwna. Rodzice nie powinni wypuszczać pani na ulicę bez niańki.
— Na to trzeba być bogatą — zauważyła.
Murek nic nie odpowiedział, wobec czego ciągnęła dalej:
— Jestem już wcale nie taka młoda. I zupełnie samodzielna. Pracuję na siebie. Dlatego mam szacunek dla ludzi pracy... I wcale mnie nie przestrasza, że ktoś ciężko pracujący ma zniszczone ubranie. Przeciwnie, ile razy...
— Jeżeli to ma odnosić się do mnie, panieneczko — przerwał — to bardzo się panieneczka myli. Jestem włóczęgą, obibrukiem, elementem podejrzanym. Z tego gatunku, co to nigdzie nie meldowani. Rozumie pani? Wyrzutek społeczeństwa, odpadek...
— Nieprawda — potrząsnęła głową.
— Co? — zdziwił się.
— To nie jest prawda. Pan nie jest człowiekiem złym. Pan jest tylko nieszczęśliwy.
Zaśmiał się krótko i niecierpliwym ruchem podniósł kołnierz marynarki.
— Czego ta dziewczyna chce odemnie? — zaniepokoił się i postanowił urwać rozmowę.
Jednak panienka po kilku chwilach odezwała się znowu:
— Mówi pan, że potrzebna mi jest niańka. A proszę sobie wyobrazić, że codziennie o zmierzchu wracam na Żo-