— Tego nie wiem. Ale niech się pan nie poddaje losowi. Musi pan walczyć, iść śmiało naprzód! Koniecznie. Trzeba wierzyć we własne siły i swoje prawo do życia. Walczyć! Jestem pewna, że taki człowiek, jak pan, zginąć nie może!
Jej głos lekko drżał, był melodyjny i ciepły. Murek słuchał tego, jak jakiegoś proroctwa.
— A, czy kobieta, którą... którą kocham, zostanie moją? — zapytał cicho.
Panienka jakby się ocknęła:
— Nie wiem. Nie wiem — powiedziała prędko. — Zawiele pan odemnie wymaga.
Zatrzymała się przed dużą nową kamienicą:
— O, widzi pan, tu mieszkam. To jest ulica Skośna, numer siódmy. Mieszkam u swojej przyjaciółki na piątem piętrze. Mieszkanie dwadzieścia osiem. Będzie pan pamiętał?
— Chyba nie zaprosi mnie pani na bal?
— Nie na bal, ale zaproszę. W niedzielę zawsze jestem w domu. Niech pan wstąpi.
Murek zrobił wymowny gest, wskazując na swój wygląd.
— Ach, to nic nie szkodzi. A pozatem, jeżeli pan zechce mnie spotkać, nie jest to trudne. Pracuję w pobliżu Placu Teatralnego i codziennie o siódmej wracam do domu tą samą drogą. Za każdym razem będę od dziś spoglądała pod ten szklany daszek, który nas chronił od deszczu. Ale będę bardzo, bardzo będę panu wdzięczna, jeżeli pan przyjdzie do mnie do domu.
— A o kogo miałby spytać?
Zawahała się:
— Nazywam się Mika. To wystarczy.
— Mika?... Słyszałem już kiedyś takie imię. Jeżeli będę mógł, to przyjdę.
— Proszę bardzo.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.