Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

— To prawda — przyznał Cipak. — Wszystko zabierają, a oddają, jak się wychodzi na wolność.
— Otóż to. I mnie oddali teczkę, zegarek, portfel, szelki, cywilne ubranie. Tylko człowieczeństwa mi nie zwrócili. Gdzieś się zapodziało. Wyparowało. Może je kto zużytkował i poszło Wisłą do Polskiego Morza. Nie wiem. I powiem ci jeszcze, że się o nie nie upominałem.
— Nieszczere pochwałki — skrzywił się Murek. — Nieszczere i niepotrzebne.
— Poczekaj — upierał się Niżynier. — Mówiłeś: godność, mówiłeś: sumienie, dążność do ulepszania się. Spójrzże na mnie i puknij się w czoło. Gdzieś ty w tem mojem ścierwie umiejscowił ową aptekę?...
— Właśnie nie w ścierwie, lecz w duszy!
Niżynier błysnął niedobrem spojrzeniem:
— Musiałbyś wprzódy udowodnić, że ją mam. Ja jej nie czuję. Wydymiła ze mnie. I do ciężkiej cholery, cieszę się z tego. Pies z nią tańcował. Amen. Cóż ty myślisz, młodociana ofiaro, że dusza będzie w tobie siedziała, póki ci nie przyjdzie ochota na odwalenie kity? Że już będziesz kupą gnijącego mięsa i spróchniałych kości, że już ci klepki rozmiękną, zidjociejesz i paraliż cię trafi, a dusza wciąż będzie w tobie?... Otóż nie, osłodo mojej starości, nie, skurczysynku! To jest wielka pani! Panimajesz? Jak się sam staniesz takim gnojnikiem, jak ja, takim prewetem na dwóch nogach, to przekonasz się, że z ciebie ucieknie. I nie znajdziesz w sobie bezczelności, by ją przytrzymywać! Tak, kwiatuszku! Zacznie dymić z ciebie, jak z pękniętego garnka, aż wydymi do cna. Zobaczysz...
Czoło Murka zmarszczyło się posępnie:
— Nie zobaczę.
— Tere-fere!
— Nie zobaczę, bo nie chcę tego! — prawie krzyknął. — Rozumiesz?