Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

niejsze epitety. Na mokrem czole wystąpiły żylaste pręgi, czerwone gałki oczne wyszły nawierzch, zaciśnięte pięści trzęsły się, jak w febrze.
Zwabieni jego krzykiem, zbliżyli się obaj rosjanie i jeszcze kilku mniej pijanych. Niżynier wreszcie zakrztusił się i zsiniały opadł na narę, charcząc i kaszląc.
Cipak zrobił oko do Murka:
— Już musiała mu jakaś zdzira dogodzić!...
Ale Murek był nieustępliwy:
— Obelgi mnie nie przekonają. Przyznaję, że są zapewne kobiety złe, tak samo jak są i źli mężczyźni...
— Nieprawda! — ochryple zawarczał Niżynier, łapiąc oddech.
— Nie trajluj już o babach — pojednawczo odezwał się Cipak — bo go szlag trafi i jeszcze nam tu zimnem trupem padnie.
— Dobrze — zgodził się Murek, w którym pod wpływem wypitego alkoholu wezbrało pragnienie, nie tyle może przekonania Niżyniera, ile sprecyzowania dla samego siebie własnych poglądów, utwierdzenia się w przeświadczeniu, że nie dojdzie do takiej ruiny, jak Niżynier. — Dobrze. Miłość jest wielką dźwignią, ale nie jest jedynym motorem. Weźmy choćby taką rzecz, jak obowiązek.
— Jaki obowiązek? — odzyskiwał równowagę Niżynier.
— Powiedzmy, rodzinny. Obowiązek utrzymywania rodziny, albo dziecka. Wychować je, wykształcić, przygotować do życia...
— Żeby później wyparło się ojca?... Albo żeby zeszło jego śladem na psy?
— A pozatem — ciągnął Murek — szereg innych obowiązków. Wobec państwa, wobec społeczeństwa, wobec narodu. Nie uwierzę, byś przynajmniej w podświadomości nie czuł tych obowiązków.
Niżynier kiwnął głową: