nic nie miał. Na Kercelaku w związku z tem ceny palt poszły w górę. Za najlichszą jesionkę, porządnie już przetartą żądano najmniej piętnastu złotych. Co sprytniejsi współlokatorzy z noclegów zaopatrzyli się od dawna w watowane palta, lub nawet w kożuchy. Lecz Murek ani umiał, ani chciał posługiwać się ich sposobami.
Dlatego nie wykończył swego obiecanego elaboratu na czas i nie stawił się w umówionym dniu pod daszek. Przypilnował Mikę dopiero pod koniec tygodnia i wręczył jej plikę arkusików różnego formatu, zapisanych gęsto ołówkiem.
Kazała mu zgłosić się na Żoliborz, ale po niedzieli, gdyż Marjetka obiecała przepisać, gdy skończy nocne dyżury w telefonach.
W wyznaczonym terminie robota rzeczywiście była skończona. Mika wręczając to Murkowi, powiedziała:
— Marjetka koniecznie chce pana poznać.
Murek zrobił niechętny gest ręką.
— Och — zgorszyła się Mika. — Nie odmówi jej pan tego. Była przecie dla pana tak życzliwa.
— Ale poco?
— Twierdzi, że musi z panem pomówić. Coś tam gadała, że jest pan na błędnej drodze i że szkoda takiego człowieka. Obiecałam jej, że was poznajomię. Tembardziej, że wspomniała o możności pracy dla pana.
To zainteresowało i Murka, niestety, Mika nic bliższego powiedzieć nie umiała. Natomiast wygadała się, że sama na swoją rękę robiła starania, by znaleźć dlań jakieś zajęcie w firmie, w której pracuje. Na nieszczęście wszystko spełzło na niczem, gdyż i tam redukują personel biurowy.
— I mnie taki los spotkał — zakończyła, rozkładając ręce.
— Co pani mówi?...
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.