Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

brał do serca utraty istoty złej i niegodnej, by wierzył, że są inne, uczciwe i wierne kobiety. Prosiła jeszcze, by koniecznie nie zapomniał o niej, prawdziwej swojej przyjaciółce...
Zaśmiał się półgłosem i wepchnął list Miki do kieszeni, między wycinki.
— Wszystkieście jednakie — pomyślał z nienawiścią. — Wszystkie.
Sam dziwił się swemu spokojowi. Wszystko widział, wszystko rozumiał, na wszystko patrzał trzeźwo. Tylko w piersiach, w płucach, czy w sercu coś boleśnie darło. Wyjął niklową złotówkę i zastukał w obciągnięty starą ceratą blat stolika.
— Co płacę?
Zbliżyła się pulchna, młoda brunetka, ekspedjentka i kelnerka w jednej osobie. Miała oczy filuterne, dołki w policzkach. Uśmiechała się do Murka.
— Tak patrzyłam, jak panu herbata ostygła — odezwała się zalotnie. — Może dać gorącej?
— Nie — odburknął niegrzecznie i pomyślał, że ta też przymila się, jak Nira, jak one wszystkie. Z przyjemnością powiedziałby tej dziewczynie właściwe słówko. Spojrzał jednak na jej ręce odbierające miedziaki. Ręce były grube, spracowane, czerwono-sine. I przypomniał sobie nagle, że jego ręce są takie same, że są jednakowo biedakami, ciężko zarabiającymi na swój chleb i swój nocleg, w brudzie i w chłodzie, w szarem, głodnem, bezbarwnem życiu. A cóż robią ci, których stać na białe ręce, na auta i luksusy?... Jeszcze im tego mało. Gotowi utarzać się w najgorszem błocie, byle zdobyć więcej.
— Nie trzeba reszty, panienko — powiedział wstając. — Niech panienka sobie zatrzyma.
Kiwnął jej głową i wyszedł. Wiatr uderzył go w plecy i popychał ostremi podmuchami. Dopiero w pobliżu Wisły zmienił kierunek i dął teraz wprost w twarz, wściekle, za-