ły się do wagonów. Na kolei większy był zarobek i jeść dawano, bo skądżeby w czystem polu strawę dostać, gdyby jej nie podwieziono drezyną w wielkich parujących kotłach. Więc błogosławili w duchu śnieżycę, więc obliczali, ile to czasu znośnie dzięki niej przebytują, a tylko cieszyć się nie umieli.
Bo i z czego?... Przyjdzie odwilż, albo wiatr chmury spędzi i nie będzie śniegu. Skończy się praca, skończą się zarobki. Ot, na jakiś czas polepszy się trochę stara bida, a i to nie wiadomo, poco, skoro i tak zdechnąć z głodu przyjdzie nie wcześniej, to później.
Niechętnie i płytko zanurzały się łopaty w śniegu. Gdy nadbiegał brygadzista i przynaglał swoim sroczym skrzeczącym głosem, nikt na to nie zwracał uwagi. Od czasu do czasu zjawiały się i ważniejsze figury: wyżsi urzędnicy kolejowi i jakiś gruby inżynier, który obliczał dniówki. Dochodziło do awantur. Któregoś dnia pobito grubego inżyniera i wtłoczono go w śnieg tak głęboko, że omal się nie zatchnął. Po tem zajściu aż do obiadu nikt nie wziął łopaty do ręki. Przy jedzeniu zjawił się jakiś facet w strzeleckim mundurze i zaczął przemawiać do kopaczy w podniosłych i energicznych zwrotach tłomacząc im, że spełniają ważną i odpowiedzialną robotę, że powinni wytężyć wszystkie siły, że ratują prawidłowe funkcjonowanie kolei, system aprowizacji kraju, że państwo na przerwie w transporcie traci miljony, że prywatni kupcy i przemysłowcy tracą tyleż, że każda godzina ma tu wagę złota. Apelował do uczuć obywatelskich, do patrjotyzmu, do poczucia odpowiedzialności i obowiązku, do zrozumienia powszechnego interesu i wogóle mówił z przekonaniem i zapałem.
Zdawał się nie wiedzieć, że jego wezwania i argumenty trafiają w próżnię. Ludzie słuchali uśmiechnięci i obojętni.
Murek rozglądał się i ze zdumieniem konstatował, że on sam, który doniedawna gotów był z wiarą we własne słowa
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.