Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

Mika nie dosłyszała tego i nawet nie spostrzegła dyskretnego wycofania się przyjaciółki.
— I nie ma pan do mnie żalu? — zapytała cicho.
— Skądże? Za co?
— Myślałam... Tak długo pana nie było... Ja wiem, że postąpiłam brzydko, nielojalnie, że panu dałam te wycinki z gazet... I że przedtem ukrywałam przed panem swoje nazwisko. Ale sama nie wiedziałam, co robić. Bo tak: gdybym powiedziała panu, że jestem kuzynką Niry, zapytałby pan o nią, a nie chciałam kłamać. Ja oddawna wiedziałam, że ona wyjechała z tamtym ohydnym człowiekiem. Ale gdybym otworzyła panu oczy na tę sprawę, mógłby pan mnie posądzić o to, że ja kłamię, bo mi na tem zależy. Gdy jednak było już w pismach... Pan nie ma pojęcia, jak mnie bolało to, że pan jest haniebnie oszukiwany przez istotę, która nigdy, słyszy pan, nigdy nie była warta jednego pańskiego palca. Ale byłam w rozpaczy, że pan mi nie daruje...
Mówiła szybko, tak jakby oddawna ułożyła sobie, co mu ma przy pierwszem spotkaniu powiedzieć. Jej oczy wciąż zmieniały wyraz od niepokoju i obawy, aż do czułości i gniewu. Wyglądała jakoś dziecinnie.
— Przeciwnie, winienem pani wdzięczność — bąknął Murek.
Wzięła go za rękę:
— Co tam...
— Ale powinien pan ją wyrzucić całkiem z pamięci. Ona nie zasługuje na to, by o niej myśleć.
— Przejdzie — machnął ręką.
— Tak, tak, przejdzie. I już nie mówmy o tem. Tyle jest na świecie rzeczy dobrych i pięknych. Mój Boże, czy pan wie, że ja codzień, codzień wystawałam tam, pod naszym daszkiem! Tak długo pana nie było!...
— Wogóle nie było mnie w Warszawie.
Mika szeroko otworzyła oczy: