Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

ło wydajna. A jakże mogła być wydajna, skoro ludzie nie mieli sił... Niektórzy już od dwuch lat głodowali, kawałka uczciwej posilnej strawy nie widzieli! Jakże miała iść robota, kiedy śnieg w dziurawe buty właził, a nad człowiekiem wciąż tylko pokrzykiwano, żeby prędzej!
Opowiedział o licznych zatargach, o pobiciu inżyniera, o poobiedniem przemówieniu i wreszcie o samej strzelaninie. Opowiedział, jak przyjechała policja i jak zaczęto szukać Trzewika.
— A mnie właśnie przezywano Trzewikiem. Tedy dałem nura. Ciemno było, śnieg padał gęsto, ślady zasypał. Błądziłem przez noc, a rankiem doszedłem do pewnej małej wioski, gdzie i przesiedziałem kawał czasu.
— A w wiosce nie szukali?
— Jakoś nie. Zato tu po domach noclegowych szukali. Dlatego nie mogę tam nocować.
— I gdzież pan sypiał? — ze łzami w oczach zapytała Mika.
— Różnie, Po stajniach, a teraz w szopie przy składzie desek.
— Zaszczują człowieka — potrząsnęła zaciśniętemi pięściami panna Kosicka. — Zaszczują, jak psy!
— I czemuż pan do nas nie przyszedł? — z wyrzutem powiedziała Mika.
Murek skrzywił się:
— Tegoby jeszcze brakowało. Paniom...
— Zaraz, doktorze — przerwała rzeczowo Kosicka. — A czy policja zna pańskie nazwisko?
— Wogóle?
— No nie, czy wie o tem, że Trzewik spod Majdanowa, to pan?
— Skądże może wiedzieć. Tam nazwiska nikomu nie są potrzebne.
— I do listy przy werbunku nie podawał pan swojego?