— Podałem: Trzewik.
— To doskonale. Zaraz, zaraz. To niepodobieństwo, by pan tułał się, jak pies po stajniach i szopach. Niech pan chociażby kątem gdzie zamieszka.
Murek zaśmiał się:
— Za kąt też trzeba płacić.
Kosicka bębniła palcami po stole:
— A chce pan dostać stałą i godną pana pracę?
— Pewno.
— No, to doskonale. Doskonale. Ja mam do pana zaufanie. Odrazu wprawdzie niepodobna, ale jestem przekonana, że wkrótce rzecz będzie załatwiona.
— Byłbym pani wdzięczny — bez wiary powiedział Murek.
— Zatem musimy się umówić — tonem dyspozycji rzekła Kosicka. — Niech pan zaraz jutro przyjdzie na róg Grzybowskiej i Żelaznej. Wieczór, godzina ósma punkt. Ja tam przyjdę. Zrobione?
— Zrobione.
— No, to cieszę się, a teraz dowidzenia. Muszę już iść i tak pewno się spóźnię.
Kosicka spojrzała na zegarek, podała Murkowi i Mice rękę i wyszła.
— Tak się boję, — odezwała się Mika, — że ona pana wciągnie do tych swoich komunistycznych konspiracyj.
— Jestem przekonany, że o to chodzi — kiwnął głową Murek.
— I pan, panie Franciszku, wstąpiłby do komunistów?
— Zobaczę — odpowiedział po chwili namysłu. — Zresztą, dlaczego nie miałbym wstąpić?... Im więcej nabieram doświadczenia, tem lepiej widzę, że tam moje miejsce. Mam być łachem nikomu, ani sobie niepotrzebnym, niechże przydam się do czegoś...
— Ale to niebezpieczne.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.