— Nie powie mi pan?...
— Panno Miko — odkaszlnął, — choćbyśmy nie wiem jak długo rozmawiali, to i tak nie porozumiemy się...
— Dlaczego? — zaprotestowała.
— A dlatego, że pani myśli innemi kategorjami, a ja innemi. Pani jest z innej gliny, a ja z innej. Oto, co! A kiedy zdarzy się, że tacy dwoje zejdą się, to w końcu okaże się, że i tak nie są dla siebie. Poprostu mówię i proszę mi tego za złe nie mieć. Sama pani wie, że inaczej tych rzeczy dzisiaj już sądzić nie mogę.
— To jest nieprawda! — powiedziała z przekonaniem.
— Na własnej skórze ją poznałem, tę nieprawdę — zaśmiał się ironicznie.
— Popierwsze, wszyscy ludzie są z jednej gliny. A podrugie, są źli i dobrzy. Że pan doznał bolesnego zawodu, to jeszcze nie racja, nie racja dla człowieka rozumnego, by wszystkich taką miarą sądzić. Jedno doświadczenie nie mówi o wszystkiem.
— Zawiele sił trzebaby mieć na powtórki. A i życia nie starczyłoby. Nie, panno Miko. Otwarcie pani mówię, że lubię i ja panią. Okazała mi pani wiele życzliwości, ale niechże to będzie dosyć. I tak oboje będziem myśleli o sobie wzajemnie jak najlepiej. Byłoby może inaczej, gdybym ja panią, a pani mnie naprawdę poznała.
— Ja pana tak dobrze znam! — zawołała. — Tak dobrze!
— Bajki — machnął ręką. — Ot, krowę można poznać, bo ona zawsze je to samo, nic się w niej nie zmienia. A człowiek zmienia się, i to tak, że czasem sam siebie nie poznaje.
— Ależ, panie Franciszku — połapała się Mika. — Ja przecież niczego od pana nie żądam. Czy nie wolno mi lubić pana?... Wolno. Więc będę... A chyba w tem też niema nic złego, że chcę od czasu do czasu pana widywać?
— Zapewne — przyznał niezdecydowanie.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/295
Ta strona została uwierzytelniona.