Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaległa cisza. Przez chwilę jeszcze z kuchni dolatywało stękanie starej, układającej się do snu, później i tam zgasło światło.
Murek, który za przykładem współlokatorów, położył się w kalesonach, teraz je ściągnął pod kołdrą. Tak przyjemnie było czuć dotyk prześcieradła do nagiej skóry. Od tak dawna już nie spał w łóżku. Dotyk zimnej poduszki był poprostu rozkoszny.
Zasnął szybko, lecz wkrótce się obudził. W pokoju było prawie ciemno. Pomimo to odróżnił wyraźnie jakąś sylwetkę, posuwającą się przez środek pokoju. Podłoga skrzypiała. Wśród ciszy rozległ się szelest przy łóżku pana Piekutowskiego i ozwał się jego zaspany szept:
— Poszła do cholery, ty szlajo!...
Jednocześnie łóżko zaskrzypiało. Chwila szamotania się i warknięcie pana Piekutowskiego:
— Nie odczepisz się?...
Widocznie jednak adresatka tych wezwań nie myślała się do nich zastosować, gdyż słychać było tylko jej gardłowe sapanie. Wkrótce szamotanie się ustało, a raczej przeszło w urywany rytm.
Murek odwrócił się do ściany i naciągnął kołdrę na ucho. Spoczątku myślał, że nie zaśnie, zmęczenie jednak silniejsze było od wyobraźni, która pod pewnemi względami niemal zanika u ludzi, co od szeregu miesięcy nie najadali się nigdy dosyta.
O świcie, zanim jeszcze odezwały się ranne syreny fabryczne, Murek się obudził. W pokoju było duszno. Podniósł głowę i ze zdumieniem zobaczył na sąsiedniem łóżku leżącą obok Wacusia Idalkę, zupełnie odsłoniętą, z jedną ręką zwisającą do podłogi i z szeroko otwartemi ustami.
Wzdrygnął się, naciągnął ubranie i poszedł do kuchni umyć się nad zlewem.