nie się brzydzę. Nie umiem. Raz spróbowałam i wtedy tak mnie głowa rozbolała i naprawdę rozchorowałam się. Okropne! I ten zaduch w lokalu. Do nas przyjeżdżają już z innych knajp. Rzadko który, trzeźwy. A ja mam wciąż takie szczęście, że nie dadzą mi spokoju. Siada taki przy stoliku i już pyta, czy Arleta wolna...
— Ładne imię.
— Tak mnie przezywają — wyjaśniła rzeczowo. — Ja wolę swoje, chociaż podobno jest brzydkie.
— A jak pani na imię?
— Zofja, Zośka. Pospolite, to prawda, ale...
Do pokoju weszła pani Koziołek, ostentacyjnie kłapiąc szerokiemi pantoflami i niosąc z szacunkiem talerz z parującą jajecznicą.
— Proszę — postawiła przed Arletką — na słonince. Tylko niema co rozgadywać się, bo ostygnie.
— Tem lepiej, ciociu — poklepała starą po ramieniu Arletka — nie lubię przecie gorącego.
Baba jednak ściągnęła brwi i karcąco spojrzała na Murka:
— A pan coś straszne rozmowny?... Nie wyglądał...
— Ciociu — przerwała Arletka — a chleba dostanę?
— Zaraz — odpowiedziała krótko i już w milczeniu przyniosła w ręku bochenek i nóż.
Gdy wyniosła się spowrotem do kuchni, Arletka zabrała się do jajecznicy i jadła z apetytem.
— Czy pani jest siostrzenicą pani Koziołkowej? — zapytał Murek półgłosem.
— Skądże — odwróciła się doń z pełnemi ustami. — Ona jest ciotką mojego Kazika.
— Narzeczonego?
— Aha. On jest piekielnie zazdrosny i dlatego muszę tu mieszkać pod okiem pani Koziołek.
— No, nie wydaje mi się, by pani Koziołek była zbyt surową strażniczką cnoty.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.