Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/318

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję za szczerość.
— A właśnie, że szczerość, bo przyjemnie mi z panem rozmawiać. Ja też, proszę pana pochodzę z inteligencji i wolę gadać z panem, niż z innym.
— Niech pani sobie tem nie zawraca głowy — powiedział obojętnie, chociaż czuł, że rozdrażni ją tem jeszcze bardziej. Zły był na nią.
Chciała mu coś odpowiedzieć, lecz zapukano do drzwi. Murek przekręcił klucz w zamku i odciągnął grubą zasuwę. Był to pan Piekutowski. Rozejrzał się spokojnie, burknął „Dobry wieczór” i poszedł do kuchni umyć ręce.
Murek zauważył, że przyjście Piekutowskiego speszyło Arletkę. Zaczęła nucić jakąś piosenkę i przekładać fatałaszki w swojej walizce.
Wziął czapkę, nasunął na czoło, otworzył drzwi i wolno schodził, gdy usłyszał za sobą trzask klamki i głos przyciszony:
— Panie, chwileczkę!...
Zawrócił. Zamknęła drzwi za sobą i szepnęła:
— Chcę pana przekonać. I opowiedzieć o sobie. Niech pan czeka o dziesiątej na przystanku na Dobrej.
Zanim zdążył jej odpowiedzieć, że niema na to czasu, weszła spowrotem i przekręciła klucz. Jednocześnie poznał głos Piekutowskiego:
— Czego latałaś za tym frajerem?
— Żeby wrzucił do skrzynki list — odpowiedział głos Arletki.
Mówili coś jeszcze, lecz dalej od wejścia i nie było słychać.
— Po co ona kłamie? — myślał Murek i jednocześnie zbiegał ze schodów w obawie, że Piekutowski dopędzi go i zażąda pokazania listu.
Za ten pośpiech sam siebie przywołał do porządku. Ta cała Arletka obchodziła go akurat tyle, co i Piekutowski.