i mojej matce. A przyszłam do szaletu publicznego, trzeba panu wiedzieć, nie z suteryny, lecz z pięknego pałacu, tak, z pałacu, gdzie była pensja, na której się uczyłam, jak się wytwornie dyga i wykwintnie obiera owoce, gdzie w parku biły fontanny i stały posągi.
— Nic nie rozumiem — ze zdumieniem powiedział Murek.
Podniecenie Arletki nagle opadło. Machnęła ręką i udała, że ziewa:
— Ech, co tam. Przecie pana to nic nie obchodzi.
— Przeciwnie.
— Zresztą, nie mam już ochoty. Dajmy temu spokój.
Murek jednak nalegał i prosił, by opowiedziała mu swoją historję. Upierała się, lecz gdy zaczął ją wyciągać na szczegóły, dała się rozruszać.
Była nieślubnem dzieckiem, córką zwykłej freblanki i dyrektora dużej papierni. Dyrektor miał własną rodzinę, lecz wziął na siebie obowiązek wychowania i wykształcenia dziecka. Małą Zosię umieścił najpierw w drogim internacie, a gdy skończyła lat dziewięć, na pensji w Poznańskiem. Była w szóstej klasie, gdy umarł. Jego rodzina o niczem nie wiedziała i wiedzieć nie chciała. Zosia wróciła do matki, której przedtem prawie nie widywała, przedwcześnie postarzałej i chorej. Już wówczas matka utrzymywała się z dozorowania szaletu miejskiego. Córka przynosiła jej obiad, a z czasem zaczęła ją zastępować, gdyż poważna choroba nerek robiła wciąż postępy. Dochód z szaletu z biedą wystarczał na utrzymanie się przy życiu. Na rok przed śmiercią matka nie mogła już wstawać z łóżka i wówczas Zośka musiała wysilać swój spryt, by miejskich kontrolerów przekonać, że tylko na chwilkę zastępuje matkę, która właśnie wyszła. Przepisy nie pozwalały, by dozorczynią szaletu była młoda dziewczyna.
— Gdy mama umarła, byłam wolna — zakończyła swe opowiadanie Arletka.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.