Murka, — pójdziecie teraz do towarzysza Kurbskiego, głównego sekretarza partji.
Obrzucił go uważnem spojrzeniem i dodał:
— Miarą zaufania, jakiem się cieszycie, niech będzie to, że was nie zrewidujemy i nie odbierzemy wam broni.
Murek poczerwieniał i powiedział krótko:
— Dziękuję, towarzysze.
Wyszli we dwójkę, skręcili w boczną ulicę i wsiedli do oczekującego ich samochodu. Chociaż wewnątrz było ciemno, konwojent wyjął jakąś gazetę, podał ją Murkowi i powiedział sucho:
— Czytajcie.
Murek zrozumiał: chodziło o to, by nie patrzył, dokąd go wiozą. Ostrożność tę uznał za usprawiedliwioną, spuścił głowę i zamknął oczy. Po kwadransie auto stanęło na podwórzu jakiejś willi. Z jednej strony były sztachety, znad których zwisały gałęzie drzew, z drugiej ciemne okna domu. Kierowca wyskoczył i zadzwonił do małych drzwi. Po chwili weszli do środka. W dużym i elegancko urządzonym gabinecie, czekali dobre pięć minut w milczeniu. Nagle weszli dwaj mężczyźni. Jeden duży i ciężki, o tłustych, obwisłych policzkach, z czarnemi, rzadkiemi i szczecinowato sterczącemi wąsami mógł mieć około pięćdziesiątki. Wydatny garbaty nos i grube wargi zdradzały jego semickie pochodzenie. Gdyby nie wielkie, czarne, dziwnie płonące oczy, wyglądałby na kupca, czy zamożnego przemysłowca. Drugi, znacznie niższy, w mundurze majora Wojsk Polskich, co bardzo zaskoczyło Murka, był szczupły i blady. Grube szkła binokli i wąskie, zacięte usta nie harmonizowały z gwałtowną ruchliwością tego człowieka.
Obaj podali oczekującym rękę, poczem blondyn w mundurze zaczął krążyć po pokoju, nerwowo przyglądając się sztychom na ścianach, a Kurbski siadł przy biurku i niskim, cichym głosem powiedział:
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/338
Ta strona została uwierzytelniona.