Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/347

Ta strona została uwierzytelniona.

szeni kopertę, a z niej ów kosmyk jasnych włosów i wepchnął go dużym palcem w półotwarte usta Karolki.
— Żryj, ścierwo — zaśmiał się znowu.
Potem otworzył drzwi, zamknął je za sobą na klucz i wszedł do pokoju Karolki. Najpierw pozdzierał fotografje ze ściany, porwał je i podeptał, powyciągał szuflady, darł w strzępy bieliznę, bluzki, suknie, pościel. Systematycznie niszczył wszystko, aż po kwadransie skończył i wrócił do tamtej izby. Karolka półsiedziała na ziemi, oparta o ścianę. Podłoga była zalana wodą. Widocznie starzy cucili Karolkę, która pojękiwała mocno.
Murek strącił ze stołu talerze, postawił na nim miednicę, umył twarz i ręce, odepchnął starą, która przydreptała usłużnie z ręcznikiem i wytarł się własną chustką do nosa, poczem nie obejrzawszy się za siebie wyszedł.
Zrobił już spory kawał drogi, zanim oprzytomniał i stwierdził, że niewiadomo poco idzie w kierunku dworca. Skręcił do miejskiego ogrodu i usiadł na ławce. Musiał zastanowić się i zebrać myśli, które nagle zderzyły się z rzeczywistością i stały się śmieszne, głupie, niepotrzebne, nienawistne. Przez szereg miesięcy układały się, wiązały, splatały w nierozerwalną całość. Jeszcze przed trzema godzinami nie uwierzyłby, że może zajść coś, co zmieni, co zniszczy jego plany, jego przyszłość. Żona, dziecko, rodzina i praca dla partji, dla rewolucji komunistycznej, walka o wolność proletarjartu, tych miljonów uciemiężonych, pokrzywdzonych prostych ludzi, takich jak on sam, jak Żurkowie, jak Karolka i jak to dziecko, które urodziło się wprawdzie w niewolnictwie, lecz dorośnie w wolności, którą jego ojciec, towarzysz Franciszek Murek, dlań zdobędzie.
A tymczasem oszukano go. Najhaniebniej oszukano. Jak zwierzę harował. Wyrzekał się tysiąc razy posiłku, by im nie dać zaznać głodu. Żerował jak pies po śmietniskach, nocował jak bezpańskie bydlę, byle tylko dla nich te kilka