A niechby spróbowali mnie sprzątnąć tak jak towarzysza Frumkina, to w dwa dni potem Komintern dostanie te dowody: I Bigelstein wie o tem, żem nie taki głupi, by trzymać to u siebie. Już mi dwa razy, ach, jakże sprytnie, nasyłali złodziei do sklepu, ale takich złodziei, co nic nie ukradli, bo szukali czego innego. Niech oni dla mnie nie będą za wielkie cwaniaki! A między nami, towarzyszu, sztama, sztama!
— Sztama, — powtórzył Murek.
Kobielski był rad z siebie i oświadczył, że zgóry przewidywał to porozumienie i kazał przygotować w domu przekąskę, by przymierze oblać. Dał Murkowi adres i wyprawił go przez sklep, a sam wyszedł przez podwórze. Połączyli się dopiero przy końcu ulicy Poznańskiej. Kobielski mieszkał wcale elegancko, a przekąska okazała się wystawną kolacją. Po kilku kieliszkach gospodarz zaczął wypytywać Murka, czy rzeczywiście nie przywiózł z sobą pieniędzy dla Sławomira. I skwasił się trochę, gdy się dowiedział, że naprawdę nie.
— Myślałem, że tylko tak cyganicie, by spróbować, czy nie uda się załatwić rzeczy bez forsy — powiedział szczerze.
Pod koniec kolacji zatelefonował dokądś, oświadczając Murkowi, że Sławomir zaraz przyjdzie. Po kwadransie istotnie w przedpokoju zaterkotał dzwonek i Kobielski pobiegł otworzyć drzwi.
Murek aż zaniemówił, gdy ujrzał na progu swego dawnego znajomego. Sławomirem był Leon Stawski. I on też nie ukrywał zdumienia na widok Murka. Pomimo wrodzonej swady, którą usiłował pokryć konsternację, robił wrażenie załapanego. Rozmowa o przeszłości nie kleiła się. Stawski więc przeszedł na sprawy aktualne i z właściwym sobie tupetem wręcz zapytał Murka, jakie zajmuje stanowisko we władzach partyjnych?
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.