Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zatem — zastanowił się, — czem właściwie jestem i dla kogo żyję? I poco żyję?
Czuł nieznośny zamęt w głowie. Nie myśleć, o niczem nie myśleć!... Na pierwszej większej stacji poszedł do bufetu i wypił kilka większych wódek. Zasypiając w wagonie przypomniał sobie owego inżyniera, z którym kiedyś dysputował w domu noclegowym. Inżynier, wstrętny łach ludzki... Ale miał dużo... dużo racji. I co on przepowiedział Murkowi? Aha, że też będzie żył od jednego łyku wódki do drugiego, że też zeszmacieje... A niechby... niechby!...
Obudził się, bo go ktoś potrząsał za ramię. Zerwał się na równe nogi.
— Już Warszawa — mówił konduktor. — Proszę wysiadać. Zaspał pan.
Peron był już pusty. Pasażerowie musieli dawno wyjść z dworca. Jeżeli czekał tu na Murka ktokolwiek z partji, też zapewne odszedł. W każdym razie trzymanie w kieszeni planów nie byłoby rozsądnie. Murek przypomniał sobie już dawniej znalezioną kryjówkę na Czerniakowie w składzie drzewa, gdzie kiedyś pracował. Wsiadł w tramwaj i pojechał. Na placu obok składu drzewa stały resztki fundamentów po spalonym domu. Odgarnąwszy gruz w jamie otworzył zardzewiałe drzwiczki od pieca, który kiedyś służył pewno do ogrzewania suteryny. Nieraz przechowywał tu pieniądze i różne drobne przedmioty. Teraz wsunął tam szarą kopertę, piec zamknął i zasypał gruzem spowrotem. W godzinę później stawił się u towarzysza Kudełki i zażądał kontaktu z Bigelsteinem.
Postanowił nie zdradzić się z decyzją porzucenia partji. Naraziłby się na podejrzenia. Bigelsteinowi złożył krótki raport: był na miejscu, widział się z towarzyszami Kobielskim i Sławomirem, paczkę otrzymał, ale w drodze zniszczył ją zgodnie z instrukcją, gdyż groziła rewizja.
Bigelstein okazał się jednak przebieglejszy, niż Murek