myślał. Sprytnie uszeregowanemi pytaniami chciał go przyłapać na kłamstwie. Trafił jednak na przygotowanego. W raporcie Murka wszystko trzymało się kupy.
— A co było w paczce? — próbował go zaskoczyć Bigelstein.
— Nie otwierałem, nie wiem.
— To szkoda, psiakrew! No, i cóż zrewidowano was?
— Nie. Gdyby zrewidowano, znalezionoby rewolwer i fałszywy paszport, ale na szczęście wystarczyła im moja legitymacja warsztatowa i dali mi spokój.
Teraz dopiero Bigelstein rozzłościł się. Nawymyślał Murkowi od tchórzów, od bubków, i oświadczył, że tacy ludzie nie nadają się do poważnej roboty.
— Wasz brak zimnej krwi, wasze tchórzostwo naraziły partję na stratę wręcz olbrzymią. I zapowiadam wam, że poniesiecie za to karę.
Przez chwilę Murek miał ochotę roześmiać się mu w nos i zapytać, jaką to karę dostałby za zamordowanie Frumkina w Baranowiczach. Opanował się jednak i wysłuchał „rugi” do końca[1]. Nie skończyło się jednak na tem. Kazano mu czekać, a po godzinie zjawił się sam towarzysz Kurbski i jeszcze jacyś dwaj nieznani Murkowi mężczyźni. Wszyscy byli nań wściekli i badali go, jak zbrodniarza, zasypując krzyżowanemi pytaniami. Był już zupełnie wyczerpany, gdy skończyli to śledztwo. Murek dosłyszał, jak wychodząc Kurbski powiedział z pasją do jednego z towarzyszów:
— To tępe bydle. On jest zagłupi, by mógł to zrobić.
— Czekajcie, dranie! — pomyślał Murek.
Gdy znalazł się na ulicy, musiało już być grubo po północy. Wszystkie restauracje były pozamykane. Czuł głód i chciał się napić. Przyszło mu na myśl, że bufet na dworcu musi być jeszcze otwarty i ruszył w tamtą stronę. Skręcał właśnie w Chmielną, gdy rzucił mu się w oczy neonowy szyld: „Dancing Club”. Miał na sobie nowe ubranie, a w
- ↑ fragment nieczytelny, uzupełniony na podstawie innego źródła