Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/359

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczyna nagle błysnęła zagniewanem spojrzeniem i jakby ze złością ścisnęła rękę Murka:
— Bo to pańska wina! Tylko pańska wina! Pan wszystkim wierzysz! A ludzie są dranie, ostatnie, zimne dranie! Dobrze panu tak! Bardzo się cieszę! Należało się panu.
— Należało się — ponuro skinął głową, lecz to jeszcze bardziej rozjątrzyło Arletkę.
— O, doskonale! Teraz pan na siebie gotów całą winę wziąć. Żeby taki mężczyzna był taką... taką... ciamajdą! Jeszcze gotów rozpłakać się nad sobą! Tegoby jeszcze...
Urwała, bo w oczach Murka rzeczywiście zakręciły się łzy.
— No, panie Franku — przytuliła się do niego i mówiła cichym, ciepłym głosem — panie Franku, przepraszam! Bardzo przepraszam. Pan przecie wie, że kogo jak kogo, ale pana ja nie chciałabym urazić.
Głaskała jego ręce i zaglądała mu w oczy.
Kelnerzy przynieśli wódkę i przekąski. Orkiestra zaczęła grać jakieś namiętne tango. Kilka zataczających się par zjawiło się na tanecznym krążku podłogi. Jeden z zawianych gości prosił Arletkę do tańca, lecz wykręciła się. Murek jadł, a dziewczyna dolewała mu wciąż wódki.
Murek był wygłodzony, i alkohol zaczął działać szybko. W żołądku rozgrzało się, krew pulsowała mocniej, myśli biegły szybciej. Arletka pokazywała mu poszczególnych gości i koleżanki, dowcipkowała i starała się go rozchmurzyć, a że się jej nie udawało, co pewien czas wpadała w irytację i nie skąpiła docinków Murkowi, by pochwili znowu go kokietować i przymilać się czule.
— Jeszcze wódki — rzucił Murek kelnerowi.
— Pan się urżnie — ostrzegła Arletka.
— I dobrze. Nic lepszego wymyślić nie mogę. Miała pani rację, panno Arletko: ludzie to świnie. No, pijmy! Strzemiennego!