— Dlaczego? Pan już chce iść?
Spojrzał na nią z ironicznym uśmiechem:
— Tak. To najmądrzejsze wyjście. Do Abrahama na piwo.
Jego żartobliwy ton nie zwiódł dziewczyny:
— Tego pan nie zrobi — powiedziała z przekonaniem.
— Zrobię, zrobię. Widzi pani, nic innego mi nie zostało. Zawsze rozumiałem, że żyję pocoś, dlaczegoś, z jakimś celem. I że tylko dlatego żyję. W tem był jakiś sens. Ja nie potrafię żyć tak, jak pani, naprzykład, z dnia na dzień. Pani nie rozumie się na tem, ale ja już straciłem wszystko. Poprostu nie mam dla kogo żyć! A skoro nie mam dla kogo, to nie mam i poco.
Oburącz chwyciła go za ramię i potrząsnęła nim z całej siły:
— Zwarjował pan chyba?!... Już się pan upił, czy co?!
— Dlaczego?
— Bo mówi pan takie bzdury! Przecie pan jest rozsądny człowiek a plecie niedorzeczności. Niechże się pan sam zastanowi!
Mówiła z takiem przekonaniem, tonem tak spokojnej perswazji, że spojrzał na nią z zaciekawieniem:
— Zastanawiam się i cóż stąd? — zapytał.
— Jakto co? Twierdzi pan, że dla nikogo żyć nie warto. Zgoda. Nie warto. A czy nie przyszło panu do głowy, że warto żyć dla siebie! Poprostu dla siebie!
Murek odstawił kieliszek i zmarszczył czoło:
— A co to znaczy „dla siebie”?
— To znaczy plunąć na wszystkich, wszystkich mieć w nosie, a starać się uprzyjemnić sobie egzystencję, sobie samemu. Bez skrupułów, bez zastanowienia się czyim kosztem się żyje. Pana krzywdzili kto chciał i nie chciał, niechże i pan tego się nauczy. Brać! Brać co się da! Do-
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/360
Ta strona została uwierzytelniona.