Murek zaśmiał się z zażenowania i rozwiązał krawat.
— A on?... — zapytał — ten narzeczony?
— Nienawidzę go. Zresztą... co to ciebie obchodzi!
— A nie boisz się?...
— Nie — odpowiedziała z zaciśniętemi szczękami — on... nie będzie żył... Ach, co mamy sobie zawracać nim głowę. Najważniejsze jest to, że mam ciebie. Nikogo więcej nie chcę. Nikogo!...
Przytuliła się doń, a raczej przyciągnęła go do siebie i przywarła z całej siły. Pod jej gładką, gorącą skórą drgały jędrne mięśnie.
Murek od bardzo dawna nie miał kobiety, a takiej kobiety nie miał nigdy i pomimo tego, że od alkoholu, jak i od rozkoszy był półprzytomny, uświadomił to sobie jasno. Gdy go w kwadrans później, dotykając wargami jego ucha zapytała szeptem:
— Czy dobrze ci ze mną?
Za całą odpowiedź zasypał pocałunkami jej oczy, usta i szyję.
— Mój, mój, mój — powtarzała ona.
Musiało już być koło południa, gdy zerwała się i zaczęła się ubierać. Był tak senny, że tylko piąte przez dziesiąte rozumiał co do niego mówiła. Mówiła, by przyszedł na Solec do mieszkania przed siódmą. Że szykuje się jakaś wielka robota, stuprocentowa, bo wszystko obmyślane i przygotowane pierwszorzędnie. Że robota nie jest przewidziana „na mokro”, ale może się zdarzyć potrzeba. Że pójdzie Kazik sam, oraz Piekutowski i Majster, a miał iść jeszcze jeden, ale wczoraj zwichnął nogę, Piekutowski i Majster uradzili zaproponować Murkowi, jeżeli wróci, współudział w wyprawie i w zysku, bo we trzech nie dadzą rady, a forsy do podziału będzie więcej niż lodu.
— Wystarczy nam na długo — zakończyła. — Rzucę tę budę i pojedziemy sobie w świat. We dwoje! Pomyśl
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.