W pokoju Koziołkowa z Idalką szeptały o czemś z Arletką, gdy jednak tamci wyszli, cofnęły się do kuchni, Arletka zaś zamknęła za niemi drzwi i zarzuciła Murkowi ręce na szyję:
— Zgodziłeś się?... — zapytała — Pójdziesz?
— Pójdę — odpowiedział twardo i uwolnił się od jej rąk.
— Zobaczysz jacy będziemy szczęśliwi — przysiadła obok niego na łóżku i szeptała najczulsze słowa, usiłując dodać mu otuchy.
Murek siedział jak skamieniały, potem wyjął rewolwer, obejrzał ładunki, przełożył maskę do prawej kieszeni i wstał.
— Na mnie czas.
Bez słowa przywarła do jego ust aż oboje stracili oddech. Gdy już był na schodach, z otwartych drzwi wybiegł za nim cichy szept.
— Kocham cię.
Na dworze zacinał zimny gęsty deszcz, podmuchy wiatru uderzały w twarz ostremi kroplami. Rzadkie latarnie stały w mglistych otokach, pod nogami chlupotała woda.
Zaczynała się prawdziwa jesień.