godzina!! Czyżby dziś już miał tego figla urządzić!! Nie pragnę wcale... trochę byłoby to za wcześnie...
Atak konwulsyjny Maurycego trwał około pięciu minut.
Gdy się nareszcie uspokoił siny i bardziej jeszcze niż zwykle wstrętny starzec, zamruczał głosem zagasłym:
— To nic... to nic... Zakatarzyłem się trochę przeszłej nocy... ale... do wieczora... zdrów będę jak ryba...
— O! panie kochany! — zawołał Vogel — zachwycony jestem panem... doprawdy! Oto zuch z pana, co się nazywa!! Takich ludzi coraz rzadziej spotykać się daje!!
— Nie ustępujesz mi w niczem, kochany baronie... zauważył Maurycy Villiars głosem konającym.
— Robię, co mogę, ale czuję, że nie dorównywam panu... Pan pojmujesz życie, jak należy!!...
— Wiedzą wszyscy, że i je pan tak samo dobrze pojmujesz... odparł stary kawaler. Dużo mi mówiono o balikach weneckich, czy mitologicznych, jakie wyprawiasz, baronie...
— No — odparł Vogel — to nic tak znów nadzwyczajnego... w gronie ścisłego kółka przyjaciół, na ulicy Boulogne, gdzie mieszkam, bawimy się na nich skromnie.