Strona:Drugie życie doktora Murka (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/022

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żeby pani należała do partji, tobyście razem, z mężem, tam pracowali.
— Poco mi to? Bo to ja mało mam roboty w domu? A nudno, bo niema do kogo przemówić. Ot, dziś pan jest, to już tu siedzę i panu głowę zawracam.
— Cała przyjemność po mojej stronie — skłonił się z kurtuazją, — a czy... czy mąż nie boi się zostawić tak żonę z obcym człowiekiem?
— Albo pan mnie zje? — zaśmiała się z wyraźną kokieterją.
— Zjeść, nie zjem, ale jabym na miejscu paninego męża, nie ryzykował.
— On — zaśmiała się — mówił, że pan jest bardzo poważny człowiek. Zaprosiłbym go, powiada, na jednego „Pod Łabędzia”, ale on nie taki. Solidny, powiada, nietrunkowy. Czy pan naprawdę jest ważną figurą w partji?
— Zależy, co kto uważa za ważność — odpowiedział wymijająco.
— A pan kawaler?
— Kawaler.
— Najlepszy stan — westchnęła, — a może panu co potrzeba?
— Owszem. Jeżeli pani będzie wychodzić na ulicę, to poproszę kupić mi kilka dzienników.
— Dlaczego nie mam wyjść. Tylko, niech pan powie, jakie?
Podał jej tytuły, wręczył złotówkę i czekał. Słyszał przez cienką ścianę, jak podśpiewywała sobie mocnym ostrym głosem, zabierając się do wyjścia.
— Baba oczywiście ma ochotę na wykorzystanie okazji — myślał. — Pewno z każdym partyjnym, który tu się ukrywa. Cóż, prawdziwa żona komunisty. Wspólna własność, psiakrew. A ten mąż, idjota, jest przekonany, że nikt go nie okradnie. Solidny towarzysz!... On takiemu solidnemu to-